Recenzja filmu

Czyngis-chan (2007)
Sergey Bodrov
Tadanobu Asano

Czy konie mnie słyszą?

W filmie Bodrowa hasają liczne zastępy statystów, że ładnie zachodzi słońce, i że wielki Azjatycki władca potrafił kochać, jak nielichy Hollywoodzki amant. Reszta jest milczeniem.
Mały film potrafi czasem poważnie zafrapować. Co zrobiłby z reżyserem Sergiejem Bodrowem potężny władca Czyngis-Chan, gdyby zobaczył to dzieło, opowiadające o jego dzieciństwie? Mógłby dać mu worek złota i zażyczyć sobie sequela (na który nota bene są niestety pewne szanse), bo jeden z największych rzeźników w historii, jest u niego niemal romantykiem w rodzaju młodego Lorda Byrona. Z drugiej strony, w worku, zamiast złota, mogłaby znaleźć się głowa, bądź genitalia rosyjskiego reżysera, bo postać, na dźwięk imienia której trzęsło się pół świata, nie wzbudza tu ani respektu, ani nawet zainteresowania.   Gdy w zeszłym roku na liście filmów nominowanych do Oscara dla filmu nieanglojęzycznego pojawił się "Katyń", co światlejsi ludzie mediów dowodzili, że ci, którzy film Wajdy ocenili (czyli ci mniej światli), zwyczajnie się pomylili, a teraz mają za swoje. Tym, którzy nominacją, albo i samą statuetką chcieliby zmierzyć bezwzględną wartość filmu, należałoby prewencyjnie zaaplikować potrójny seans "Czyngis-Chana", który w Oscarowym wyścigu z "Katyniem" konkurował. Powstała-nie-w-Hollywood epicka opowieść o narodzinach takiego madafaki, jak tytułowy bohater powinna mrozić krew w żyłach. Nie mrozi. Wszystko co wydaje się materiałem na wielkie kino, udało się tu zamienić w koszmarnie nudną, pełną cepeliady i pocztówkowych krajobrazów, opowiastkę o chłopcu, któremu w życiu nie idzie. Ale tylko do czasu, kiedy zaczyna iść. Największy problem to, że zupełnie zignorowano tu moment przejścia – nie wiadomo właściwie czym różni się od innych ludzi Temudżyn, że z opresji wychodzi zwycięsko. Przeznaczone jest mu zajść daleko, ale wszystkie jego atuty zdają się tu starannie poukrywane. Przeciwności losu znikają najczęściej dzięki zbawczej mocy cięcia montażowego, bądź dzięki ingerencji sił magicznych. Zresztą co tu tłumaczyć, skoro z samych podręczników wiadomo, że to wielki człowiek był? Ważne, że wokół hasają liczne zastępy statystów, że ładnie zachodzi słońce, i że wielki Azjatycki władca potrafił kochać, jak nielichy Hollywoodzki amant. Zamiast więc sarkać, oddajmy głos jednemu z entuzjastów filmu, który w tej niemrawej wizji XII wiecznego świata potrafił się jednak zatracić i na stronach imdb.com (jak zawsze niezawodnej kopalni informacji), skwitował swoją wysoką ocenę takimi słowy. "Film jest barwny, sceny walki są bardzo obrazowe, a mężczyźni, kobiety i konie wyglądają naprawdę wspaniale". Reszta jest milczeniem.
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones